Przeskocz do treści

Inżynierowi Rudolfowi Gantenbrinkowi udał się majstersztyk

12 marca 2010

Jak nisko niektórzy naukowcy oceniają opinię publiczną i w jak wielkim stopniu manipuluje się opinią mediów, okazało się w ciągu ostatnich dwóch lat na przykładzie piramidy Cheopsa. Tam właśnie, 22 marca 1993 r., dokładnie o godzinie 11/05 , doszło do sensacji najwyższej rangi. Zdarzyło się coś nieoczekiwanego, niepojętego, niemożliwego i nie do pomyślenia dla przedstawicieli klasycznej egiptologii. Nawet wybuch bomby nie poczyniłby większych zniszczeń w egiptologicznym obrazie świata. A jednak nawet tak wielki wstrząs wyciszono, skanalizowano, zbagatelizowano, sensację zaś przypuszczalnie jeszcze większą – wydarzenie tysiąclecia, porównywalne z odkryciem pozaziemskiej cywilizacji – zablokowano. Co takiego właściwie zaszło?

Niemieckiemu inżynierowi Rudolfowi Gantenbrinkowi, urodzonemu 24 grudnia 1950 r. w Menden, udał się majstersztyk. Niewielki, nader wyrafinowany technicznie robocik, pokonawszy 60-metrową trasę przez nie znany dotąd szyb wewnątrz piramidy, natrafił na drzwi z dwoma metalowymi okuciami. Przez dwa tygodnie robot przeciskał się przez wąski szyb, co chwila trzeba było pokonywać nowe przeszkody. Wielokrotnie specjalnymi kablami elektrycznymi przekazywano robotowi rozkaz powrotu do punktu wyjścia. Tam dokonywano drobnych zmian w tym cudzie techniki i minimaszyna ponownie ruszała w głąb liczącego tysiące lat szybu. Robot Gantenbrinka to ważący 6¬7¦kg pojazd gąsienicowy długości zaledwie 37¬7¦cm. Napędza go siedem niezależnych silniczków elektrycznych sterowanych mikroprocesorami. Z przodu pojazdu znajdują się dwa małe reflektorki halogenowe oraz ruchoma wideokamera CCD firmy Sony. Mimo lekkiej aluminiowej konstrukcji robot ma siłę uciągu 40¬7¦kg, a to dzięki specjalnie zaprojektowanym gumowym gąsienicom, które opierają się zarówno na podłożu szybu, jak i na jego suficie. Wszystkie najważniejsze rozwiązania tego jedynego w swoim rodzaju aparatu pochodzą od Rudolfa Gantenbrinka. Ten wyspecjalizowany pojazd zbudował własnoręcznie, przez wiele miesięcy wykonując prace z zakresu mechaniki precyzyjnej. Zainwestował w konstrukcję tego cudeńka niewiarygodnie dużo pracy i potu oraz ponad 400 tysięcy marek. Wsparcie techniczne otrzymał od szwajcarskiej firmy ESCAP (silniki specjalistyczne), od HILTI AG z Vaduz (narzędzia wiertnicze) oraz od firmy GORE z Monachium (specjalizowane kable). Robot inżyniera Gantenbrinka to modelowy przykład dla tych wszystkich wiecznie niezadowolonych, którzy bez ustanku jęczą: „To się nie może udać!” Udaje się – wystarczy połączyć ze sobą inteligencję, technikę i jasno określone chęci. Co w ogóle naprowadziło Rudolfa Gantenbrinka na pomysł wyprawy w głąb Wielkiej Piramidy? Przecież wszyscy od dawna wiedzą, że nic tam już więcej nie da się znaleźć! Dziennikarz radiowo-telewizyjny Torsten Sasse z Berlina przeprowadził z Rudolfem Gantenbrinkiem wywiad (124 ): „Cała historia zaczęła się od tego, że w czasie wojny w Zatoce Perskiej przebywałem w Egipcie. Zaproponowałem profesorowi Stadelmannowi z DAI (Deutsches Archäologischer Institut) w Kairze bliższe przyjrzenie się szybom wentylacyjnym – wtedy jeszcze mówiło się o szybach wentylacyjnych – ponieważ dysponujemy już technologią, która to umożliwia, a w dodatku chodzi przecież o naprawdę ostatnie nie zbadane fragmenty piramidy Cheopsa. W 1992 r. zamontowaliśmy w tej piramidzie urządzenia wentylacyjne, przebadaliśmy górne szyby za pomocą kamer wideo, szukaliśmy też wszelkich możliwych wylotów szybów dolnych. Przy tej okazji, już w 1992 r., ustaliliśmy definitywnie, że szyby te mają gdzieś swoje ujście. Oczywiście, nadal otwarte pozostawało pytanie, gdzie i jak kończą się dolne szyby? Stanowiło to punkt wyjścia całego przedsięwzięcia. Nasz projekt nazwaliśmy UPUAUT-2, i muszę w tym miejscu wyjaśnić tę nazwę. Otóż naszego robota ochrzciliśmy imieniem UPUAUT, co było pomysłem profesora Stadelmanna. Upuaut mianowicie to egipski bóg, którego imię w przekładzie znaczy mniej więcej tyle, co „otwierający drogi”. Jedynym celem prac nad skonstruowanie robota UPUAUT-2 było przebadanie obydwu dolnych szybów.” O jakich to „górnych” i „dolnych” szybach tu mowa? Otóż w Wielkiej Piramidzie są trzy komory i, jak uważa profesor Rainer Stadelmann, jest to cecha charakterystyczna wszystkich egipskich piramid. Profesor Stadelmann uważany jest za „wynalazcę” |teorii |trzech |komór. Każdy turysta, który w pocie czoła wczołguje się do piramidy Cheopsa, ma okazję obejrzeć dwie z tych komór: górną, nazywaną szumnie „komorą królewską”, chociaż nigdy nie znaleziono w niej żadnej mumii, oraz dolną, nieco mniejszą, nazywaną „komorą królowej”. Z górnej komory prowadzą w górę pod ostrym kątem dwa szyby. W literaturze nazywane są one „szybami wentylacyjnymi”. Dokładnie tam właśnie Rudolf Gantenbrink zamontował swoje urządzenie wentylacyjne. Nie mający o niczym pojęcia turyści dowiedzieli się o tym, czując świeże powietrze, które wreszcie zaczęło docierać do „komory królewskiej”. Niestety, tylko przez krótki czas. Obecnie system już nie działa. Nie jest to wina Rudolfa Gantenbrinka, lecz strażników piramid, którzy z nieodgadnionych powodów ciągle zapominają włączyć prąd. Dolna komora jest nieco mniejsza od „komory królewskiej”: ma długość 5,76¬7¦m i szerokość 5,23¬7¦m. Jej wysokość wynosi 6,26¬7¦m. Także z tej komory prowadzą dwa szyby: jeden dokładnie w kierunku południowym, drugi na północ. Otwory tych szybów leżą zatem naprzeciwko siebie – i to na tej samej wysokości, co wylot prowadzącej do komory sztolni. Robot Rudolfa Gantenbrinka wspiął się do |południowego szybu. Trzecia komora znajduje się w skale pod piramidą. Nazywa się ją „niedokończoną komorą”. Co mówią fachowcy na temat szybów w „komorze królowej”. Zdania uczonych są podzielone. Raz dopatrywano się w nich „szybów, którymi ulatywały dusze zmarłych” potem „modelowych korytarzy”, wreszcie „wylotów kanałów napowietrzających” (125 ) lub zwyczajnie „szybów wentylacyjnych”. To ostatnie było zupełnie pozbawione sensu już choćby dlatego, że wyloty tych „szybów wentylacyjnych” wykuto w ścianach dopiero w zeszłym stuleciu. W roku 1872 niejaki Brite W. Dixon opukiwał ściany komory. Miał nadzieję, że w ten sposób uda mu się zlokalizować inne ukryte komory. Kiedy odgłos stał się głuchy, mister Dixon sięgnął po kilof. Po przebiciu kilkucentymetrowej warstwy kamienia natrafił na otwory „szybów wentylacyjnych”. Notabene, obydwa te szyby mają przekrój kwadratu o boku 20¬7¦cm. W tej sytuacji jasne są dwie rzeczy: po pierwsze, nie może być mowy o szybach wentylacyjnych, ponieważ te musiałyby mieć wyloty w komorze, po drugie zaś, kanały te musiały być od samego początku zaplanowane przez budowniczych piramidy. Nikt nie mógł ich wykuć czy wywiercić w czasie budowy ani tym bardziej po jej zakończeniu. Proszę sobie narysować kwadratowy otwór o boku długości 20¬7¦cm: przecież nie przeciśnie się nim nawet dziecko! I jeszcze coś: obydwa szyby prowadzące z komory królowej nie biegną ukosem w górę, jak to jest w przypadku szybów z komory królewskiej. Najpierw wchodzą poziomo w głąb ściany, a dopiero potem zaczynają się wznosić pod kątem 39 stopni, 36 minut i 28 sekund. Większość egiptologów była zgodna co do tego, że szyby te „kończą się ślepo po niewielkim odcinku” (126 ). Aż do czasu, kiedy UPUAUT, robot inżyniera Rudolfa Gantenbrinka, w jednej chwili obalił wszystkie te poglądy. „Otwierający drogi” 22 marca 1993 r. na płaskowzgórzu w Gizie, gdzie stoją piramidy, było gorąco jak zwykle, we wnętrzu zaś Wielkiej Piramidy panowała dokładnie taka sama duchota jak każdego innego dnia. Rudolf Gantenbrink zaimprowizował w komorze królowej stół z desek opartych na drewnianych kozłach. Stały na nim elektroniczne urządzenia sterujące oraz monitor przekazujący krystalicznie czysty obraz z wideokamery robota. Wszystkie obrazy rejestrowano jednocześnie na taśmie magnetowidu. Jeden ze współpracowników delikatnie wprowadzał do szybu wyjątkowo cienki i lekki specjalny kabel, egiptolog zaś z Egipskiego Zarządu Starożytności z wzrastającym zdumieniem wpatrywał się w ekran monitora. Rudolf Gantenbrink z pełną napięcia koncentracją kierował robotem, poruszając niewielkimi dźwigienkami zdalnego sterowania. Cały zespół pracował pod dużą presją, ponieważ Egipski Zarząd Starożytności właśnie tego dnia zamierzał przerwać badania. Zbyt wiele biur podróży składało reklamacje, gdyż nie wolno im było oprowadzać turystów po Wielkiej Piramidzie. Ponadto Zarządowi Starożytności zmniejszyły się wpływy gotówki: wejście do piramidy Cheopsa nie jest przecież gratis. Metr po metrze miniaturowy robot inżyniera Gantenbrinka wspina się stromym korytarzem w górę. Zamocowane z przodu reflektorki oświetlają zakamarki, których oko ludzkie nie widziało od co najmniej czterech i pół tysiąca lat. Cheops, budowniczy (rzekomy) Wielkiej Piramidy, panował w latach 2551-2528 przed Chrystusem. Mozolna wędrówka wiedzie wzdłuż gładko wypolerowanych ścianek, następnie robot pokonuje niewielkie pagórki nawianego piasku i zręcznie przeciska się przez okruchy kamienia, które odpadły od powały. Wreszcie, po pokonaniu 60¬7¦m we wnętrzu piramidy, pierwsza niespodzianka: na drodze pojazdu leży odłamany kawałek metalu. Wkrótce potem wielka sensacja: kamera robota ukazuje element zamykający, coś w rodzaju przesuwanych drzwiczek zasłaniających całkowicie prześwit szybu. W górnej części drzwiczek widać dwa niewielkie metalowe uchwyty, z których lewy jest częściowo odłamany. Rudolf Gantenbrink doprowadza robota bliżej drzwiczek, celuje promieniem lasera w dolną ich krawędź. Pięciomilimetrowej średnicy czerwony promień lasera znika w szparze u dołu drzwi. Dowodzi to, że drzwi nie dotykają do samego podłoża. W prawym dolnym rogu brakuje kawałeczka kamienia. Kamera robota ukazuje ciemny pył, wywiany pewnie w ciągu tysiącleci przez ten maleńki otworek. Na tym musiała się zakończyć wyprawa robota. Michael Haase, matematyk z Berlina, dokładnie wyliczył, w którym miejscu piramidy znajdują się tajemnicze drzwiczki (127 ). Otóż jest to w południowej części piramidy, na wysokości około 59¬7¦m nad poziomem gruntu, między 74 i 75 warstwą kamieni. Gdyby przegrodzony drzwiczkami szyb ciągnął się dalej pod tym samym kątem, musiałby dotrzeć do zewnętrznej ściany piramidy mniej więcej na wysokości 68¬7¦m. Odległość od zewnętrznej powierzchni piramidy mierzona w poziomie wynosi 18¬7¦m. Oczywiście, Rudolf Gantenbrink wdrapał się na południową stronę piramidy i dokładnie ją przeszukał. Nie widać tam jednak żadnego wylotu szybu. Zatajona sensacja Odkrycie 60-metrowego szybu w piramidzie to jedna sensacja, przegradzające go drzwiczki zaś to sensacja druga. Można by sądzić, że wkład Gantenbrinka i jego osobiste osiągnięcia zostaną przez egiptologów odpowiednio uhonorowane i – jak przystało na odkrycie stulecia – uroczyście uczczone. Kiedy dzisiaj jakiś astronom odkryje nową gwiazdę czy kometę, nierzadko takie ciało niebieskie zostaje nazwane imieniem swego odkrywcy. Dlatego od tej chwili będę nazywał ten nowy szyb „szybem Gantenbrinka”. I dziękuję moim kolegom, którzy uważają tak samo. Zadufanie i zawiść egiptologów nakazuje im widzieć to zupełnie inaczej. W ich mniemaniu szyb istniał tam od zawsze i inni fachowcy także przypuszczali, że tam się znajduje. Jest to tylko ćwierć prawdy. Wprawdzie znano otwory szybów przebiegających poziomo, prowadzących z komory królowej na północ i na południe, ale żaden z egiptologów nie miał pojęcia, że biegną one 60¬7¦m we wnętrzu piramidy. Wprost przeciwnie: bredzono coś o „ślepo kończących się tuż za wylotem szybach, którymi ulatywały dusze zmarłych” (128 ). Ponadto przypuszczenia to nie odkrycia. Przypuszcza się wiele różnych rzeczy, ale 60-metrowej długości szyb z zamykającymi go drzwiczkami odkrył nie kto inny, jak właśnie niemiecki inżynier Rudolf Gantenbrink. Sam Gantenbrink nie goni za sensacją. Jego główną troską jest konserwacja starożytnych zabytków. Ponadto chciałby dostarczyć archeologii świeżych impulsów, chciałby ją uatrakcyjnić poprzez zastosowanie nowoczesnej technologii. Jest to pilny i z gruntu uczciwy pracuś, który oddaje swoje doświadczenie i geniusz w służbę fascynującej nauki. Druga strona widocznie sobie tego jednak nie życzyła, bo Gantenbrink poszedł w odstawkę. Po odkryciu szybu przez Gantenbrinka najpierw nie działo się w ogóle nic. Chociaż sensacja z 22 marca 1993 r. była absolutna i zarówno specjaliści w Kairze, jak i niemieccy uczeni z DAI dokładnie o wszystkim wiedzieli, zapanowało nieprzeniknione milczenie. Nie opublikowano żadnego komunikatu. Nikomu nie wolno było wydać żadnego oświadczenia. I pewnie do dziś opinia publiczna o niczym by się nie dowiedziała – albo w najlepszym razie skończyłoby się na nic nie mówiącej notatce prasowej – gdyby nie przypadek i sam Rudolf Gantenbrink. Otóż inżynier Gantenbrink pokazał kilku fachowcom kopię fenomenalnego filmu nakręconego kamerą robota. Wiadomość dotarła do prasy brytyjskiej i w dwa tygodnie (!) po odkryciu pojawił się mikroskopijny artykulik zatytułowany Portcullis Blocks Robot in Pyramid (Robot zablokowany w piramidzie) (129 ). Drogą faksową doniesienie to dotarło do Kairu. Jaka była reakcja? DAI w Kairze zdementowało brytyjskie doniesienie. „To kompletna bzdura!” oświadczyła Agencji Reutera pani rzecznik Instytutu, Christel Egorov (130 ), mówiąc jeszcze, że szyby o których mowa, to zwykłe szyby odpowietrzające, minirobot zaś miał za zadanie tylko zmierzyć wilgotność, ponieważ wiadomo, że w Wielkiej Piramidzie nie ma żadnych dodatkowych komór. Można nie tylko poczuć się oszukanym, nas się |naprawdę oszukuje! Archeolodzy z DAI w Kairze doskonale wiedzieli, że ta wypowiedź to zwykłe kłamstwo. Poza tym wędrujący szybem Gantenbrinka robot w ogóle nie miał żadnego przyrządu do pomiarów wilgotności. To jeszcze nie wszystko! Profesor Rainer Stadelmann, wielka znakomitość niemieckiej archeologii i dyrektor DAI, absolutnie wykluczył możliwość istnienia za drzwiczkami szybu jakiejś ukrytej komory. Dziennikarzom oświadczył: „Wszyscy doskonale wiedzą, że wszystkie skarby tej piramidy dawno już zostały zrabowane” (131 ). Współpracownik profesora, egiptolog dr Günter Dreyer, dorzucił jeszcze dobitniej: „Za tymi drzwiami nic nie ma. To wszystko urojenia” (132 ). Zanim pokażę moim Czytelnikom, w jaki sposób krąg szanownych panów egiptologów z Kairu wyślizgał Rudolfa Gantenbrinka, muszę nieco naświetlić poglądy na temat wnętrza piramid. Twierdzenie, że w piramidzie mogą być tylko znane już trzy komory i że za nowo odkrytymi drzwiczkami nie może się nic znajdować, jest kompletnie pozbawione sensu. Archeolodzy z DAI niewątpliwie mieliby rację, gdyby stwierdzili, że |nie |wiadomo, czy za tajemniczymi drzwiczkami coś jest, czy też nie. Jednakże kategoryczne twierdzenie, że za nimi na pewno nic nie ma, to nie tylko przejaw dogmatyzmu i nienaukowości, ale też – by posłużyć się słowami DAI – „kompletna bzdura”. Wiedza starożytnych Co nieco na temat historii. W Xiv w. w Bibliotece Kairskiej znajdowały się jeszcze fragmenty staroarabskich i koptyjskich tekstów, które geograf i historyk Tahi ad-Din Ahmad ben’Ali ben’Abd al-Kadir ben Muhammad al-Makrizi zebrał w swoim dziele Chitat. Czytamy tam m.in.: „Następnie kazał [twórca piramidy – E.v.D.] wybudować w piramidzie zachodniej trzydzieści skarbców z barwnego granitu i wypełniono je bogatymi skarbami, różnymi przyrządami i pokrytymi mnogością rysunków kolumnami z kosztownych kamieni szlachetnych, z przyrządami ze znakomitego żelaza, takimi jak broń, która nigdy nie rdzewieje, ze szkłem, które daje się składać i nie pęka, z dziwnymi talizmanami, z różnego rodzaju prostymi i złożonymi lekami i śmiertelnymi truciznami. We wschodniej piramidzie kazał umieścić przedstawienia różnych sklepień niebieskich i planet, a także wizerunki, jakie kazali sporządzić przodkowie; do tego doszło kadzidło, które poświęcono gwiazdom i |księgi |o |tychże. Są tam również gwiazdy stałe i to, co się z nimi od czasu do czasu dzieje […]. Wreszcie do kolorowej piramidy kazał wnieść ciała proroków w trumnach z czarnego granitu; obok każdego proroka leżała księga, w której opisane były jego cudowne czyny, dzieje jego życia oraz dzieła, których za życia dokonał […].” I któż to miał wznieść tę potężną budowlę? Cheops, jak twierdzą egiptolodzy? Cytowana powyżej księga Chitat tak o tym mówi: „Pierwszy Hermes, którego zwano Trzykroć Wielkim w jego właściwościach jako proroka, króla i mędrca (|on |jest |tym, którego Hebrajczycy zwą Henochem, synem Jareda, syna Mahalaleela, syna Kenana, syna Enosza, syna Seta, syna Adama – niech mu Allah błogosławi – to jest Idrysem), wyczytał w gwiazdach, że przyjdzie potop. |Wtedy |kazał |zbudować |piramidy i pomieścić w nich skarby, uczone pisma i wszystko, czym się martwił, że przepaść i zginąć może, aby było ochronione i zachowane.” Nie tylko w księdze Chitat wymienia się Henocha jako budowniczego Wielkiej Piramidy. To samo czyni w Xiv w. arabski badacz, podróżnik i pisarz Ibn Battuta (134 ): „Dowodzą oni, że wszelkie znane przed potopem nauki pochodzą od Hermesa […], który zwał się także Chunuch albo Idris […]. To on zaprawdę przepowiedział ludziom potop, a powodowany troską, aby nie zaginęły nauki i nie przepadły dzieła sztuki, wzniósł piramidy […].” Nie muszę chyba dodawać, że egiptolodzy za nic mają te staroarabskie przekazy. Dla nich budowniczy Wielkiej Piramidy będzie nazywał się „Cheops”, żeby nie wiedzieć ile przekonujących argumentów przeciwko temu przemawiało. Dokładniej omówiłem tę sprawę w mojej książce Oczy Sfinksa (135 ). Tak się składa, że egiptolodzy zachowują się w tym momencie dokładnie tak, jak słynne małpie trio: nic nie słyszeć, nic nie widzieć, nic nie mówić. To, że nie chcą dać wiary czternastowiecznym przekazom, potrafię jeszcze, choć z oporami, zrozumieć. Ale oni nie wierzą także w ani jedno słowo nowoczesnej nauki, jeśli tylko mówi ona rzeczy sprzeczne z ich świętymi dogmatami. Poniższe przykłady z okresu ostatnich 25 lat mówią same za siebie: W latach 1968¬8¦69 laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, dr Luis Alvarez, przeprowadził na Wielkiej Piramidzie doświadczenie z promieniowaniem kosmicznym. Alvarez i jego zespół wyszli od znanego fizyce faktu, że naszą planetę przez 24 godziny na dobę bombardują promienie kosmiczne i przy przechodzeniu przez gęstą materię tracą ułamek swej energii. Za pomocą precyzyjnych pomiarów można ustalić, ile protonów zdoła przejść przez jedną warstwę kamieni. Jeśli kamienna budowla zawiera jakieś puste przestrzenie, to promieniowanie, przechodząc przez nie, utraci nieco mniej energii protonów. Alvarez zmierzył przy użyciu komory iskrowej i komputera IBM tory ponad 2,5 miliona cząstek. Lecz oscylografy pokazały chaotyczny wzór, zupełnie jakby cząsteczki pokonywały jakieś zakręty. Kompletna rozpacz. Bardzo kosztowny eksperyment, w którym brały udział różne instytuty amerykańskie, firma IBM oraz kairski uniwersytet Ain-Shams, nie przyniósł żadnych jednoznacznych rezultatów. Doktor Amr Gohed powiedział dziennikarzom, iż wyniki są z „naukowego punktu widzenia niemożliwe” i dodał, że albo struktura piramidy jest jedną wielką gmatwaniną, albo jest w tym „jakaś zagadka, której nie potrafimy wyjaśnić” (136 ). Archeologowie nie wyciągnęli żadnych wniosków ze zdumiewających wyników pomiarów piramid. Miary psu na budę W roku 1986 podjęto próbę poszukiwania ukrytych komór w piramidzie Cheopsa za pomocą nowych przyrządów i nowych metod. Dwaj francuscy architekci, Jean-Patrice Dormion i Gilles Goidin, za pomocą detektorów elektronicznych odkryli w piramidzie puste przestrzenie. Dogmaty egiptologów nie zmieniły się ani na jotę. Ponieważ pośród sponsorów eksperymentu znajdowało się też francuskie towarzystwo Electricite de France, zbyto odkrycie stwierdzeniem, że to zwykły „chwyt reklamowy” tego towarzystwa. Następny wielki eksperyment przeprowadził zespół japońskich naukowców z tokijskiego Uniwersytetu Waseda. Wyposażeni w najnowocześniejszą aparaturę elektroniczną specjaliści tego uniwersytetu prześwietlili zarówno wnętrze Wielkiej Piramidy, jak i teren wokół niej aż do Sfinksa. Japończycy znaleźli jednoznaczne dowody na istnienie całego labiryntu korytarzy i pustych przestrzeni. W precyzyjnym naukowym raporcie różni profesorowie biorący udział w eksperymencie przedstawili wyniki swoich badań (135 ). A reakcja egiptologów? Eee, to tylko element kampanii reklamowej japońskiego przemysłu elektronicznego! Zespół kairskiego DAI kompletnie nie interesuje się takimi badaniami. A ich koledzy w Europie i w innych krajach często nawet nie wiedzą, co się dzieje na płaskowzgórzu w Gizie. Gdyby to zależało od samych egiptologów, w ogóle nic by się tam nie działo – bo przecież od dawna już wszystko wiadomo! W roku 1992 geolog dr Robert M. Schoch z wydziału College of Basic Studies uniwersytetu w Bostonie, wspólnie z innymi naukowcami, dokonał geologicznych pomiarów Sfinksa. Wynik: Sfinks liczy sobie co najmniej 5 tysięcy lat więcej niż dotychczas przyjmowano (138 ). Według powszechnego mniemania, Sfinksa miał wybudować faraon Chefren (2520-2494 przed Chr.). Sądzi się tak nie dlatego, że istnieją po temu jakieś niepodważalne dowody, lecz dlatego, iż imię „Chefren” było jedynym słowem, jakie udało się odcyfrować na zerodowanym kartuszu, oczywiście jeśli się człowiek uprze, że było to właśnie to słowo. W dodatku nie był to kartusz przynależny do samego Sfinksa, lecz znajdujący się na steli faraona Tutmosisa Iv, a ten panował ponad tysiąc lat po Chefrenie, mianowicie w latach 1401-1391 przed Chrystusem. Na jakiej zatem podstawie Robert Schoch doszedł do przekonania, że Sfinks jest o co najmniej 5 tysięcy lat starszy od Chefrena? Zespół Schocha umieścił głęboko w podłożu cały szereg czujników sejsmicznych. Następnie wytworzono fale dźwiękowe, co umożliwiło wgląd w strukturę gruntu – metoda doskonale zdająca egzamin w geologii. Dane z pomiarów zostały przetworzone przez komputery, które wypluły długie kolumny cyfr opisujących dokładny obrys Sfinksa. Na głębokości 2,4¬7¦m całkiem wyraźnie uwidoczniły się ślady erozji, których nie było na powierzchni Sfinksa. Ale powierzchnię Sfinksa poddano renowacji w długi czas po wzniesieniu tego posągu, mianowicie za czasów faraona Tutmosisa Iv, który kazał odkopać go z piasku i odnowić. Pomiary geologiczne i analizy chemiczne pozwalały sformułować tylko jeden narzucający się wniosek: otóż silne ślady erozji były wynikiem długiego okresu opadów, którego w czasie panowania faraona Chefrena w ogóle nie było. Podobnie jak pierścienie przyrostu pnia drzewa, erozja pozwala na dokładne datowania: w tym przypadku musiało to być co najmniej 7 tysięcy lat przed Chrystusem. Reakcja archeologów na wyniki pomiarów dr. Schocha? Wybuch oburzenia. Na kongresie w Bostonie archeolog Mark Lehner z uniwersytetu w Chicago nazwał swego kolegę Schocha „pseudonaukowcem”. Główny argument Lehnera: „Gdyby Sfinks rzeczywiście był aż tak stary, to w owym czasie musiałaby także istnieć cywilizacja zdolna wznieść takie dzieło sztuki. A wówczas ludzie byli jeszcze myśliwymi i zbieraczami – więc nie ma mowy, aby potrafili wznieść Sfinksa.” Koniec, kropka! Za każdym razem, gdy nie wystarcza rozsądnych argumentów, zapędzeni w kozi róg ludzie sięgają po błoto. Boją się coś stracić. To samo miało miejsce w wystąpieniu archeologa dr. Marka Lehnera skierowanym przeciwko dr. Robertowi Schochowi. Lehner zarzucił np. swojemu koledze naukowcowi „podejrzaną wiarygodność”. Skąd taki atak poniżej pasa? Jednym ze sponsorów geologicznych badań prowadzonych przez Schocha był niejaki John Anthony West. A tak się składa, że ów mister West popełnił dwa śmiertelne grzechy: po pierwsze, nie był naukowcem, a po drugie, zdążył już opublikować dwie książki, w których uważał za możliwe istnienie w Egipcie cywilizacji „starszej od znanej dotychczas”. A to już dla „prawdziwego” archeologa niewybaczalne bluźnierstwo. Egiptologów zupełnie nie interesowało, że dr Robert Schoch nie był bynajmniej jedynym geologiem uczestniczącym w pomiarach sejsmicznych na płaskowzgórzu w Gizie. Do zepołu należeli także dr Thomas L. Dobecki, dwóch innych geologów, architekt oraz oceanograf. Także ich przekonanie, że w najniższych partiach Sfinksa bezsprzecznie występują „kanaliki wodne”, jakie powstają w wyniku długiego oddziaływania wody na kamień, nie zrobiło na nikim wrażenia. Geologiczne analizy dr. Schocha ostatecznie zdyskredytowała wypowiedź aktualnego dyrektora starożytności w Gizie, Egipcjanina dr. Zahi Hawassy. Cały program badań i wyciągnięte na jego podstawie wnioski określił mianem „amerykańskich halucynacji”, stwierdzając, że nie ma „najmniejszych naukowych podstaw” dla nowego datowania Sfinksa, zaproponowanego przez Schocha. Jak widać, do egiptologów najzwyczajniej nie przemawiają naukowe wnioski uzyskane w drodze sprawdzonych naukowo metod pomiaru, jeśli nie pasuje im to do tradycyjnego schematu. To |oni ustalają, w co ma wierzyć świat. I nie zauważają, że sami z zapałem podcinają gałąź, na której siedzą. Opinia publiczna od dawna już ma dość ślepego wierzenia naukowcom. Nauka zaś, która uznaje wyniki uzyskane przez inne gałęzie nauk tylko wówczas, gdy pasują do jej własnego modelu – na niewielką zasługuje wiarę. Kolejną nauką ścisłą jest fizyka, a na Politechnice Federalnej (ETH) w Zurychu profesor W. Wölfli uznawany jest za znakomitość. Do perfekcji udoskonalił on dyskusyjną przez długi czas metodę datowania izotopem węgla 14-c, służącą do ustalania wieku materii organicznej. Profesor Wölfli wraz z kilkoma kolegami z innych uczelni dokonał analizy szesnastu próbek pochodzących z piramidy Cheopsa, m.in. szczątków węgla drzewnego, drzazg drewnianych, okruchów źdźbeł słomy i traw. Wynik? Wszystkie próbki okazały się mieć przeciętnie o całe 380 lat więcej od wartości, jakie ustalili archeologowie na podstawie Listy Królów. Jedna z próbek pochodząca z piramidy Cheopsa była nawet o 843 lata starsza niż „miała prawo” być (140 ). Ogólnie rzecz biorąc, fizycy przebadali 64 próbki z okresu Starego Państwa, przeprowadzając datowania najróżniejszymi metodami, między innymi spektroskopii masowej. Wszystkie bez wyjątku próbki wykazywały wiek o setki lat starszy od tego, jaki pasowałby archeologom. Wniosków z tych faktów nie wyciągnięto – przeciwnie: znaleziono nowe wykręty dla podbudowania dawnych, niemożliwych do utrzymania pozycji. Wykręty? Czy to aby nie za mocne słowo? Nie, właściwie jest nawet zbyt szlachetne jak na bzdury, które usiłuje się nam wmówić. Dyskredytacja człowieka Egiptolodzy z DAI chcą się pozbyć Rudolfa Gantenbrinka. Właściwie dlaczego? Czyż nie dokonał za pomocą swojego robota epokowego odkrycia? Czyż nie zainwestował mnóstwa czasu i 400 tysięcy marek, aby wyświadczyć szlachetnej archeologii przysługę, pomóc jej pójść dalej w badaniach? Może pracował nienaukowo? Nie, Gantenbrink zrobił wszystko wręcz perfekcyjnie, uzyskane przez niego wyniki można w każdej chwili zweryfikować. A więc może był nieuprzejmy, niemiły? Nic z tych rzeczy! Gantenbrink należy do gatunku bardzo przyjemnych osób. A może zaczął rozgłaszać jakieś nienaukowe spekulacje? Po raz kolejny trzeba zaprzeczyć. Rudolf Gantenbrink z wielką rezerwą odnosił się do środków masowego przekazu. Właśnie on, inżynier kierujący misją UPUAUT w Wielkiej Piramidzie, zawsze był zdania, że nie wiadomo, czy za kamienną przegrodą nowo odkrytego szybu w ogóle coś się znajduje. Z jego strony nie było najdrobniejszych nawet spekulacji na temat szybu i drzwiczek. Cóż zatem – na miły Bóg – zrobił nie tak? Dlaczego egiptolodzy z DAI chcą się go pozbyć? Otóż rozmawiał z prasą. Ale nie było tak, że on sam pobiegł do dziennikarzy, żeby roztrąbić o swoim odkryciu. Było dokładnie odwrotnie. To dziennikarze dobijali się do Gantenbrinka, kiedy brytyjscy naukowcy dostali cynk o jego fenomenalnym odkryciu. Tak się składa, że praca dziennikarza polega na tym, aby iść tropem interesującyeh informacji, sprawdzać je. Rudolf Gantenbrink zachował się swobodnie, skromnie i przyzwoicie. Czy powinien ich okłamywać, zwodzić? Gantenbrink nie jest politykiem. W depeszy niemieckiej agencji prasowej dpa z 27 czerwca 1994 Jörg Fischer pisze (141 ): „Już od setek lat gigantyczne piramidy z Gizy prowokują do snucia owianych mgiełką tajemnicy mistycznych fantazji […] Dyskusja rozgorzała przed rokiem […] Specjalista od robotów, Rudolf Gantenbrink z Monachium, samowolnie podał do prasy wiadomość o swoim odkryciu i wyraził przypuszczenie, iż za |drzwiami znajduje się komora grobowa. Jedna z niemieckich gazet bulwarowych pisała już nawet o odnalezieniu prochów faraona i złotych |skarbów, przypomina sobie dyrektor DAI, profesor Rainer Stadelmann, mówiąc o bzdurach, jakie w tym kontekście nawypisywano.” To, co się tutaj przypisuje panu Gantenbrinkowi, jest typowym wyrazem złej woli. Gantenbrink nigdy nie wyrażał przypuszczeń, „iż za drzwiami znajduje się komora grobowa”. Za pomocą środków masowego przekazu, które nie znają prawdziwej wersji wydarzeń i zobowiązane są wierzyć w słowa panów profesorów, dokonuje się dyskredytacji człowieka i usuwa w cień jego dokonania. Gantenbrink nie podał też „samowolnie” żadnych informacji, ponieważ ani przez chwilę nie był pracownikiem DAI i nie obowiązywały go żadne restrykcje związane z polityką informacyjną tego instytutu. Depesza dpa, która poszła w świat i została przedrukowana w serwisach wielu gazet, służyła dezinformacji. Ludzie mieli uwierzyć, że inżynier Gantenbrink rozsiewa nienaukowe przypuszczenia. To z kolei do tego stopnia rozsierdziło rząd egipski, iż na dalsze badania szybów piramidy nie wydano pozwolenia. Oto jak nieprawdopodobnie można zdeformować rzeczywiste wydarzenla. Uczona pomyłka Dalsza część depeszy agencji dpa wyraźnie zdradza cel całej machinacji: „Archeolog (profesor Rainer Stadelmann – E.v.D.) kategorycznie wyklucza możliwość istnienia komory. Po dokonaniu analizy przekazanych przez zdalnie sterowaną kamerę wideo obrazów i porównaniu z trzema innymi szybami tej piramidy uważa, iż w pełni potwierdza to jego pogląd; że szyb ten to jedynie modelowy korytarz. Wedle wierzeń starożytnych Egipcjan przez otwór prowadzący od tzw. komory królowej w górę miała wydostawać się dusza faraona. Widoczny przed kamiennym blokiem czarny pył to, zdaniem profesora Stadelmanna, resztki skorodowanych metalowych okuć modelowych drzwi. Zdroworozsądkowa teoria profesora i wielokrotne wskazywanie na fakt, że przez niezwykle wąski szyb nie przeciśnie się żaden człowiek, nie mówiąc już o sarkofagu czy skarbach, niewielkie jednak wzbudza zrozumienie […].” Kto nie podziela tego dogmatu lub nie chce się z nim zgodzić z innych powodów, na pewno jest niespełna rozumu. Domyślam się nawet, dlaczego uczony profesor „kategorycznie wyklucza możliwość istnienia kolejnej komory” – w końcu to właśnie Rainer Stadelmann jest „wynalazcą” teorii trzech komór. Nie ma w niej miejsca na czwartą, nie mówiąc już o piątej. Dziwne to trochę. Odkryte dotąd w Wielkiej Piramidzie pomieszczenia mają łączną objętość około 2000 metrów sześciennych. Na te metry pustych przestrzeni składają się trzy komory, prowadzące do nich korytarze oraz Wielka Galeria. Jednak sama tylko Wielka Galeria zajmuje 1800¬7¦m¬ó:¦. Inaczej mówiąc, objętość Wielkiej Galerii stanowi wielokrotność objętości wszystkich trzech komór razem wziętych. Mimo to Wielkiej Galerii nie traktuje się jako, powiedzmy, czwartej komory. Nie pozwala na to święta |teoria |trzech |komór. Zdaniem profesora, szyb Gantenbrinka miałby być „modelowym korytarzem”, ponieważ „wedle wierzeń starożytnych Egipcjan przez otwór prowadzący od tzw. komory królowej w górę miała wydostawać się dusza faraona”. Warto pozwolić przeanalizować swoim szarym komórkom sprawę „modelowego korytarza”. Oto Egipcjanie stawiają najwspanialszą budowlę świata. Składa się ona z prawie 2,5 miliona kamiennych bloków. Poprzedzające budowę planowanie musiało być fenomenalne, wszystkie kamienie ciosowe, wszystkie występy pasują co do milimetra, mają przetrwać wieczność. We wnętrzu piramidy powstaje korytarz, który dziś nazywamy Wielką Galerią. Prowadzi ukosem w górę do komory królewskiej, ma 46,61¬7¦m długości, 2,09¬7¦m szerokości i 8,53¬7¦m wysokości. Ponieważ przeciwległe ściany schodzą się ku sobie, utworzone z poziomych płyt sklepienie mierzy tylko 1,04¬7¦m szerokości. Granitowe belki sklepienia nie leżą bynajmniej poziomo, lecz – zupełnie jakby chciano nam, zarozumialcom, dać dodatkowego prztyczka w nos – biegną ukosem w górę zgodnie z kątem nachylenia Wielkiej Galerii. Obróbka belek i kamiennych płyt jest tak idealna, że z trudem dostrzec dziś można fugi i szczeliny łączeń. Zanim turysta dojdzie do Wielkiej Galerii, musi przecisnąć się wiodącym w górę korytarzem, idąc w kucki, ze zgiętym grzbietem. Do dziś nie potrafimy się domyślić, dlaczego budowniczy najpierw wybudowali ten niski korytarz, który przechodzi potem w Wielką Galerię. Za to profesor Stadelmann z godną lunatyka pewnością twierdzi, że szyb Gantenbrinka to „modelowy korytarz”, w dodatku nabierając tego przekonania po „porównaniu z trzema innymi szybami tej piramidy”. O święty Ozyrysie! Gdzież to w Wielkiej Piramidzie istnieją jakieś inne „modelowe korytarze” pozwalające na „porównanie¬)¦? Jak dotąd wszystkie inne szyby nazywały się |szybami |wentylacyjnymi! Ponadto szyb Gantenbrinka ma mieć za małe wymiary, aby można było przezeń przetransportować sarkofag, „nie mówiąc już o […] skarbach”. Jak to możliwe zatem, że w komorze królewskiej znajduje się sarkofag o wymiarach większych od wymiarów prowadzącego do |niej |korytarza? W świetle logiki profesora Stadelmanna sarkofag ten nie miał prawa znaleźć się w komorze królewskiej, albowiem – podobnie jak szyb Gantenbrinka – prowadzący do niej korytarz również jest o wiele za mały, aby przetransportować przezeń „sarkofag czy skarb”. Budowniczowie starożytnego Egiptu mieliby zatem umieścić we wspaniałym dziele, mającym przetrwać wieczność, „modelowy korytarz”. Lecz ten „modelowy korytarz” jest przecież niewidoczny i w dodatku wcale nie wychodzi na komorę królowej. Otwory wybił dopiero 120 lat temu mister W. Dixon. Przez ten „modelowy korytarz” miałaby ulecieć ku gwiazdom dusza faraona – tyle, że w komorze królowej nigdy nie było żadnego faraona, którego dusza mogłaby dokądkolwiek ulecieć. Zresztą, nawet gdyby znajdowały się tam jakieś zwłoki i szyby od samego początku były otwarte, to dusza faraona nie miałaby wolnej drogi ku niebu. Przecież za pewnik uważa się, że szyb Gantenbrinka zamknięty jest kamienną przegrodą, za którą nie ma nic więcej. Biedny faraon! „Zdroworozsądkowa teoria” szacownych egiptologów oraz „wielokrotne wskazywanie na fakt, że przez niezwykle wąski szyb [chodzi o szyb Gantenbrinka – E.v.D.] nie przeciśnie się żaden człowiek, nie mówiąc już o sarkofagu czy skarbach” stanowią niemalże kropkę nad „i” w słowie „idiotyzm”. Spróbujmy rozważyć sytuację następującą. Załóżmy, że kalif Abdullah AI-Ma’mun – to ten, któremu w 827 r. przed Chr. udało się wyrąbać wejście do piramidy – wybił otwór w |innym miejscu niż w rzeczywistości, na poziomie 74 warstwy kamiennych bloków natrafił na wejście i w końcu dotarł do komory. I patrzcie państwo, oto z komory prowadzi w dół pod kątem 20 st. szyb o przekroju kwadratu z bokiem długości 20¬7¦cm. Późniejsi egiptolodzy ochrzciliby tę komorę mianem „komory Ma’muna”. Oni także zauważyliby kwadratowy otwór i obdarzyliby prowadzący od niego szyb mianem „otworu, którym ulatuje dusza faraona”, „korytarza modelowego” czy, powiedzmy, „szybu wentylacyjnego”. A potem pewnego dnia zjawia się inny Rudolf Gantenbrink i wysyła miniaturowy pojazd gąsienicowy 60¬7¦m w głąb piramidy. Tam robot zostaje zatrzymany przez kamienny blok uniemożliwiający dalszą jazdę. Wedle zastałego sposobu myślenia fachowców nowo odkryty szyb żadną miarą nie może prowadzić do komory, ponieważ „nie przeciśnie się nim żaden człowiek, nie mówiąc już o sarkofagu czy skarbach”. Wybaczcie, szanowni panowie, ale faktem jest przecież, że szyb ten – patrząc od góry – prowadzi wprost do komory królowej. Jakiż to brak rozsądku zabrania spojrzenia od drugiej strony? Nikt, kto nie jest obciążony wiedzą fachową, nie wpadł nigdy na zwariowany pomysł, że ktoś mógłby przecisnąć jakieś skarby czy sarkofag przez kwadratowy szyb o długości boku 20¬7¦cm. Za tajemniczymi drzwiczkami szybu Gantenbrinka jak najbardziej |może (co nie znaczy, że musi) znajdować się komora mająca jeszcze inne wejście, dokładnie tak samo jak komora królowej. W zależności od tego, z której strony patrzymy, szyb Gantenbrinka może prowadzić równie dobrze z komory królowej, jak też do komory królowej. Niezależnie od niego istnieje jeszcze inne przejście, przez które można się dostać |do komory królowej. Na końcu szybu Gantenbrinka może znajdować się jakaś komora nawet wtedy, jeśli drzwiczki czy też kamień zamykający są na stałe zamurowane. Bardzo przepraszam, ale obydwa szyby prowadzące z komory królowej (ten południowy to właśnie szyb Gantenbrinka) aż do zeszłego wieku |również były zamurowane. Gdyby mister Dixon nie puścił w ruch kilofa, do dziś nie mielibyśmy pojęcia o istnieniu obydwu szybów i robot inżyniera Gantenbrinka nie mógłby wspiąć się jednym z nich. I odwrotnie: gdyby robot Gantenbrinka wjechał do tego szybu |od |góry, zostałby zatrzymany dokładnie tak samo jak dzisiaj, kiedy poruszał się od dołu do góry. No i oczywiście wszyscy mądrzy fachowcy byliby zgodni: to koniec szybu, dalej nic nie ma. I żaden nie zadałby sobie trudu, by przewiercić rzekomo ostatni kamienny blok albo rozpuścić go kwasami. Czy można tu jeszcze mówić o nauce? A gdzie ciekawość, gdzie żądza poznania, skoro a priori i definitywnie stwierdza się, że za drzwiczkami w szybie Gantenbrinka nic nie ma, a każdego, kto uważa inaczej, natychmiast dyskredytuje się jako szaleńca i niepoprawnego fantastę? Na końcu szybu robot Gantenbrinka sfilmował dwa metalowe uchwyty umieszczone bezpośrednio na drzwiczkach. Nie da się zaprzeczyć, że chodzi tu o metal, ponieważ, Bogu dzięki, jeden kawałek się odłamał i leży przy drzwiczkach. Jako że w czasach Cheopsa wytapiano co najwyżej miedź, naukowcy z wielką pewnością siebie mówią o „miedzianych okuciach”. Mogłoby się okazać, że i teoria o miedzi jest trafiona jak kulą w płot. Lecz profesor Stadelmann i jego dzielna trzódka egiptologicznych znakomitości mają „naturalne” i z pewnością „rozsądne” wyjaśnienie. Oto jak je przedstawił dziennikarzowi Torstenowi Sassemu (143 ): „Do czego służy [miedziany fragment – E.v.D.]? Na początku zakładaliśmy, że jest to jakiś element techniczny. Zważywszy jego cienkość, wykluczyłbym jednak dzisiaj taką możliwość i uznałbym raczej, że chodzi o hieroglify. O znaki hieroglificzne umieszczone tam jako ozdoby. Jeśli zaś były to hieroglify, to miały oczywiście treść symboliczną. Musimy zatem dojść, co mogły oznaczać. Nasuwają się tutaj znaki przypominające kwiat lotosu. Kwiat lotosu symbolizuje południe, południową część kraju – to by mogło być to. Albo może jeszcze wyraźniej – staroegipski znak |shuut, czyli coś w rodzaju parasola przeciwsłonecznego, który noszono za władcą w czasie uroczystych procesji. Mogłoby być czymś zupełnie naturalnym, że te parasole przeciwsłoneczne przygotowano dla duszy władcy, aby mogła je ze sobą zabrać, ulatując do nieba.” Wielkie nieba! Cała Wielka Piramida to jeden olbrzymi znak zapytania. Ani zespół projektanów i architektów, ani prowadzący budowę kapłan czy faraon, nie pozostawili najmniejszego słówka na temat prac przy wznoszeniu tego dzieła. Nie ma ani jednej inskrypcji głoszącej, w jaki sposób je wykonano. Żaden z nich nie pozostawił najmniejszej notki, która pozwoliłaby odpowiedzieć choćby na jedno jedyne pytanie dotyczące sposobu, w jaki zbudowano Wielką Piramidę. W samej piramidzie nie ma żadnych hieroglifów. Nigdzie nie spotkamy ścian pełnych znaków pisma, jakie znajdowano w innych starożytnych egipskich grobowcach. Cheops, rzekomy budowniczy Wielkiej Piramidy, miał być podobno despotą, który wbił sobie do głowy, że pozostawi po sobie największą budowlę wszystkich czasów. Ale zarówno on sam, jak i jego słudzy zapomnieli jakoś zawrzeć w samym dziele imię jego twórcy. Nie ma najmniejszego znaczka upamiętniającego imię faraona Cheopsa, nigdzie ani śladu inskrypcji gloryfikujących choćby jeden jego bohaterski czyn. Nie ma nic ku czci jakiegoś boga czy bogini, nie opiewa się żadnych przodków, na żadnej powale nie znajdziemy tekstów modłów. Wszystkie ściany, korytarze i komory piramidy Cheopsa są gładko wypolerowane, także w przeszłości nie zawierały najmniejszych nawet glifów. Anonimowość wręcz perfekcyjna. Ale stop! Oto na końcu szybu Gantenbrinka mają się znajdować hieroglify oznaczające shuut, aby faraon mógł udać się do swych zmarłych przodków z parasolem przeciwsłonecznym chroniącym od udaru. Naprawdę trzeba mieć głowę, żeby na coś takiego wpaść! Mnie w każdym razie nie starcza konceptu, żeby to skomentować! W prawym dolnym rogu drzwiczek w szybie Gantenbrinka brakuje niewielkiego trójkątnego kawałka. Oko kamery zarejestrowało w tym miejscu wąską smugę czarnego pyłu. Dla profesora Stadelmanna jest to „pył ze skorodowanych metalowych okuć modelowych drzwiczek”. Jeśli pójdziemy śladem interpretacji uczonego, że szyb Gantenbrinka to jedynie „modelowy korytarz”, w dodatku zamknięty na głucho kamiennym blokiem, to w szybie tym nie ma prawa być najmniejszego powiewu, musi tam panować całkowity bezruch powietrza, jak w hermetycznym grobie. Z dwóch metalowych okuć drzwiczek |lewe jest częściowo odłamane. Czarny pył natomiast jest widoczny w |prawym rogu. Czyżby dzieło jakichś pyłowych duszków? Gdyby obydwa metalowe okucia jednocześnie i bez ruchu rdzewiały sobie przez tysiąclecia, to czarny pył musiałby być widoczny przy dolnej krawędzi drzwiczek, bezpośrednio pod okuciami. Tak jednak nie jest. Pył wysypuje się z małego trójkątnego otworu, zupełnie jakby wywiewał go stamtąd słabiutki prąd powietrza. Jednakże najmniejszy nawet prąd powietrza świadczy o tym, iż szyb Gantenbrinka ma swoje przedłużenie. Albo o tym, że za drzwiczkami istnieje komora, do której prowadzi inne wejście. W dodatku pięciomilimetrowej średnicy laserowy promień UPUAUTA zniknął |pod dolną krawędzią drzwiczek. Niezależnie od tego, czy są to drzwiczki, czy kamień zamykający – na pewno nie jest oparty o podłoże. Czy nie powinno to dać do myślenia? Najwidoczniej nie, w końcu przecież egiptolodzy zgodzili się, że chodzi o „modelowy korytarz”, więc jakiekolwiek dogłębne badania są po prostu zbędne. ZaprzepaszczonaŃ wiarygodność 5 sierpnia 1993 r. dyrektor Muzeum Egipskiego w Berlinie, profesor Dietrich Wildung, napisał w artykule dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (143 ): „Jest to wystarczający powód dla egiptologa, aby złożyć serdeczne podziękowania inżynierowi [Rudolfowi Gantenbrinkowi – E.v.D.]. Ten jednak nie potrafi oprzeć się pokusie taniej sensacji i nie zdając sobie z tego sprawy, wchodzi na grząski teren fantasmagorii na temat piramid i zawartych w nich skarbów. Zaraz też oczywiście na scenie pojawia się pan von Däniken i z miejsca interpretuje ciemną smugę pyłu przy dolnej krawędzi kamiennej płytki jako sygnał, że za nią leży mumia faraona Cheopsa. Skoro zaś mamy nienaruszoną mumię egipskiego władcy, to w pobliżu muszą być też niezmierzone skarby, od czasów Herodota poruszające wyobraźnię potomnych. W ten sposób puszczono w ruch machinę trywialnej archeologii, a nawołujących do umiaru fachowców dyskredytuje się jako skostniałych konserwatystów nie umiejących wyzwolić się z pęt tradycyjnej akademickiej nauki.” Z takiej właśnie materii utkane są egiptologiczne wyobrażenia i tak dyskredytuje się inaczej myślących. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy interpretować czarnego pyłu jako sygnału, że za kamiennymi drzwiczkami „leży mumia faraona Cheopsa”. Na taki pomysł wpadł David Keys, archeologiczny korespondent brytyjskiej gazety „The Independent” (144 ). Jeśli idzie o piramidę Cheopsa, to już choćby dlatego nie strzępiłbym sobie języka na temat jakichś grobów faraona i rzekomych złotych skarbów, że moim zdaniem piramida Cheopsa wcale nie jest Cheopsa, nie mówiąc już o tym, by zawierała jakiś grób. Cóż więc takiego może się ewentualnie znajdować za kamiennymi drzwiczkami przegradzającymi szyb Gantenbrinka? Przypuszczalnie to samo, co w innych, nie odkrytych jeszcze komorach: wszelkiego rodzaju pisma i dokumenty, o których pisali arabscy historycy z Xiv wieku. David Keys zwrócił uwagę na jeszcze jedną osobliwość: otóż różnica poziomów między komorą królowej a komorą królewską wynosi 21,5¬7¦m, a więc dokładnie tyle samo, co między komorą królewską a drzwiczkami na końcu szybu Gantenbrinka. Przypadek czy wyraźny sygnał mówiący o istnieniu kolejnej komory? Profesor Dietrich Wildung, który w artykule dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” kłamliwie przypisał mi coś, czego nigdy nie powiedziałem, jest zarazem prezydentem Międzynarodowego Stowarzyszenia Egiptologów. W wywiadzie dla pewnej rozgłośni radiowej wygłosił następujący pogląd: „Nie łudzimy się, że naszymi materiałami, naszymi produktami musimy zadowolić każdego […] Zadowalająca wszystkich wizja pełnej archeologii dla każdego to bzdura, to po prostu coś źle pomyślanego” (145 ). Skoro sami szefowie gildii egiptologów tak właśnie myślą, to nic dziwnego, że za nic sobie mają opinię publiczną. I tak wiedzą, że w piramidzie Cheopsa nie ma prawa niczego być – więc po co jeszcze czytać i wysłuchiwać opinii jakichś tam niespecjalistów? W zasadzie, z jakiej racji finansuje się ze środków publicznych poczynania tych udzielnych książąt? Książęta również nigdy nie zdawali poddanym relacji z tego, co robią. Eksperci DAI zamierzają obecnie zbadać szyb północny odchodzący od komory królowej. O tym samym myślał także Rudolf Gantenbrink. Ja jednak chciałbym zapytać, czemu nikt nie pomyśli o tym, żeby najpierw dokończyć to, co już rozpoczęto? Istnieje wiele propozycji, w jaki sposób otworzyć, przewiercić czy nawet rozpuścić kwasem odkryte przez robota drzwiczki. Dlaczego nagle odrzuca się opinię, współpracę i fachową wiedzę Rudolfa Gantenbrinka? Jak to możliwe, by uczeni, którzy zazwyczaj są przecież całkiem rozsądni i nie pozbawieni poczucia humoru, zachowali się do tego stopnia dziwacznie i z taką niechęcią? Wydaje mi się, że chodzi tu o coś więcej niż o zwykłą zawiść. Przedstawiciele dumnej egiptologii czują się w głębi duszy urażeni, ponieważ oto komuś spoza kręgu archeologów udało się dokonać niespodziewanego odkrycia. Są wściekli, ponieważ Gantenbrink rozmawiał z prasą. Czy dorośli mogą zachowywać się jak krnąbrne dzieciuchy? A może tak naprawdę próbuje się po prostu zataić to, co mogłoby się ukazać za tymi drzwiczkami? Czyżby chodziło o to, by na razie uchronić dotychczasowy dogmat przed niedowiarkami i najpierw potajemnie posortować to, co przez tysiące lat leżało w ukryciu? Nic nie pomoże reagowanie złością na taki zarzut. Fakt pozostaje faktem – kompetentni naukowcy z Egiptu nie życzą sobie publicznych wystąpień, chyba że będą to ocenzurowane komentarze kogoś z ich własnego obozu. Żaden dziennikarz, żaden neutralny obserwator nie może być obecny przy dalszych badaniach szybu Gantenbrinka, przy przebijaniu czy przewiercaniu tajemniczych drzwiczek. Żadna kamera telewizyjna nie może wysyłać w świat obrazów ani pokazać ścian szybu ze wszystkimi szczegółami. Żadna grupa naukowców z innych dziedzin nie ma prawa sprawdzić wyników analiz metalu okuć. A cała ta dziecinna zabawa w tajemnice ma rzekomo służyć tylko temu, by egiptolodzy mogli spokojnie i nie nagabywani przez nikogo pracować. Jak najbardziej rozumiem takie pragnienie, lecz przecież tym razem nie chodzi o jakiś tam pozbawiony znaczenia grobowiec, lecz o Wielką Piramidę, która od tysięcy lat fascynuje ludzkość. Chodzi o najpotężniejszą budowlę na naszej planecie, o jeden z cudów świata, o monument, wokół którego przez tysiąclecia narosły niezliczone legendy i przekazy. Nawet bez zbiegowiska i ciżby dziennikarzy egiptologia zaprzepaszcza właśnie jedyną w swoim rodzaju szansę, by zademonstrować światowej opinii publicznej swoje precyzyjne i nieskazitelne pod względem naukowym podejście. Marnuje okazję, by raz na zawsze jasno i wyraźnie zademonstrować wszystkim fantastom i kombinatorom, wietrzącym wszędzie tajemnice i spiski, co jest faktem, a co nie. A może ktoś się obawia, że na końcu szybu Gantenbrinka mogłoby się jednak coś znajdować? Dawni archeologowie nie byli pod tym względem aż tak małostkowi. Kiedy otwierano grobowiec Tutenchamona czy królowej Sechemchet, jednak dopuszczono obecność dziennikarzy. Dziś istnieją globalne sieci informacyjne, więc przekazywane „na żywo” przez kamerę robota obrazy z Wielkiej Piramidy dotarłyby jednocześnie do wszystkich domów. Wcale nie potrzeba do tego hordy dziennikarzy w komorze królowej, specjaliści mogą spokojnie i rzetelnie wykonywać swoją pracę. Ale muszą to być obrazy przekazywane |na |żywo, dokładnie w momencie dokonywania odkrycia, a nie pokazane dopiero w parę dni, tygodni czy miesięcy później, przycięte i opatrzone gładkim komentarzem. Wyobraźmy sobie, że Amerykanie trzymaliby w tajemnicy wydarzenie takie, jak lądowanie na Księżycu i dopiero w parę tygodni później NASA udostępniłaby ocenzurowaną relację. Okrzyki oburzenia byłyby jak najbardziej uzasadnione. Co wy chcecie przed nami zataić? Dlaczego nie gracie od samego początku w otwarte karty? Dlaczego podatnicy mają finansować organizację, która traktuje ich jak smarkaczy? Egiptolodzy z DAI i Egipskiego Zarządu Starożytności unikają otwartości. Kto się boi otwartości i okrywa swoje działania płaszczykiem milczenia – ten ma coś do zatajenia. Jeśli zaś ktoś chce coś przemilczeć, to musi potem czymś zamydlić oczy. Dopóki „polityka informacyjna” egiptologów ograniczać się będzie do stwarzania atmosfery tajemnicy i rzucania od czasu do czasu ochłapów informacji, opinia publiczna nie ma najmniejszych powodów, by dawać wiarę ich oświadczeniom. Żeby wystąpiło nie wiadomo ilu szacownych uczonych obwieszczających z poważnymi minami, że za drzwiczkami zamykającymi szyb Gantenbrinka, tak jak się tego spodziewano, nic nie ma, to krytyczna opinia publiczna i tak w to nie uwierzy. Szansa została zaprzepaszczona. Już zresztą starożytny rzymski historyk Cornelius Tacitus (55-120 po Chr.) powiadał: „Kto złości się z powodu krytyki, przyznaje, że na nią zasłużył.”

Erich von Däniken’s

From → Artykuły

One Comment
  1. Olo permalink

    Aż się prosi, żeby do tych „kanałów” wprowadzić mikro-drona z kamerą. Cały korytarz w kilkadziesiąt sekund.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.